grudzień oczywiście kojarzy się ze świętami oraz z przygotowaniami do nich. poza pomarańczami, goździkami i jodłą, grudzień pachnie ciasteczkami… domowymi, pieczonymi na długo przed świętami, skrzętnie skrywanymi przed ciekawskimi i łakomymi spojrzeniami domowników…
zawsze uwielbiałam piec ciasteczka, szczególnie kruche maślane – cieniutkie, wykrawane w różnych kształtach, przepyszne… może za sprawą książki, którą pamiętam z wczesnego dzieciństwa. takiej czytaną w kółko, jeszcze raz, i jeszcze. był tam rozdział o przygotowaniach do świąt – o pieczeniu ciasteczek i przechowywaniu ich na święta w wielkich słojach, o chłopcu który nie mógł wytrzymać i wykradał po jednym ciasteczku…
nie wiem właściwie od kiedy grudzień stał się miesiącem ciasteczek. piekę je w nieustannie… są obowiązkowe pierniczki w kilku rodzajach, korzenne, orzechowe, mięciutkie cytrusowe… maślane kruche gwiazdki (najbardziej kruche ciasteczka na świecie), maleńkie miseczki mince pies na modłę brytyjską, z najlepszym żurawinowym wnętrzem…. włoskie biscotti vel cantuccini – podwójnie pieczone, klasyczne, z aromatem migdałów i skórki cytrynowej, albo z kwaskowatą żurawiną i pistacjami… gdzieś musi pojawić się mak… zawsze są też jakieś nowe, inne, na próbę, z ciekawości… niektóre wchodzą do kanonu i powiększają pulę corocznych obowiązkowych. inne pojawiają się raz – i pozostają tylko wspomnieniem.
dzielę się przepisami – do świąt akurat tyle czasu, że można jeszcze zdążyć upiec każde z nich. a przecież warto…
(przepisy po kliknięciu w obrazek – okienko kulinarne)
obrazki ze stołu